Niebezpieczna praca we wnętrzu Ziemi może przynieść życiowy przełom, o czym mówią mężczyźni zaangażowani dzisiaj w życie lokalnego Kościoła.
W niedzielę 4 grudnia wspominamy św. Barbarę, patronkę górników. Artur Terpiłowski w kopalni przepracował prawie ćwierć wieku. – Kilka lat temu, jeżdżąc w rząpiu [dolna część szybu górniczego, poniżej ostatniego poziomu wydobywczego; zbiera się tam woda spływająca z szybu – przyp. red.], utopiłem się „spychem” w błocie. Całe życie przeszło mi wtedy przed oczyma. Pierwsza myśl: „Różaniec”. Dzięki niemu jestem tu, żyję – przekonuje pan Artur.
Miejsce jego pracy to dobre pole do zasiewu chrześcijaństwa. Panuje tam typowo męskie towarzystwo, nie zawsze odznaczające się pobożnością. – Czasem słyszę śmiechy, przytyki: „Co, zaś męski Różaniec?”. Nie przejmuję się tym, tylko robię swoje – mówi pan Artur, któremu udało się namówić kilkudziesięciu mężczyzn na wspólną modlitwę w kościele pw. św. Michała Archanioła w Polkowicach, gdzie na co dzień posługuje. – Mimo że przez 17 lat byłem tutaj ministrantem, nigdy bym nie pomyślał, że zostanę kościelnym i będę namawiał chłopaków do modlitwy – uśmiecha się jeden z założycieli polkowickiego Męskiego Różańca (comiesięczne czuwanie w I sobotę miesiąca połączone jest z konferencją ks. Dawida Borkowskiego).
Do grona służby liturgicznej w parafii pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Lubinie należy Krzysztof Kuc, który – jak sam o sobie mówi – kiedyś był innym człowiekiem. – Jeszcze przed wypadkiem dostawałem znaki wskazujące na to, że powinienem zmienić swoje życie – wspomina mężczyzna. – Przez lata obserwowałem moją modlącą się babcię, ten obraz mocno we mnie pracował. W pewnym momencie sam postanowiłem prosić Boga o pomoc, przełom – opowiada.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się