Zakonnice, którym patronuje św. Jadwiga, opowiadają o ścinawskiej placówce i początkach swojego powołania.
Dom zakonnic ze Zgromadzenia Sióstr Świętej Jadwigi od Niepokalanej Bogarodzicy Dziewicy Maryi, nazywanych jadwiżankami, mieści się w Ścinawie przy ul. Zgody 12. Dwie siostry w niebieskich welonach związane są z tutejszą parafią pw. Podwyższenia Krzyża Świętego.
– Jako pierwsza przybyła tu s. Ancilla Brzeńska CSSH, która rozpoczęła pracę przy świątyni jako katechetka i organistka. Jednak władze komunistyczne dopiero po roku zgodziły się na zatwierdzenie naszej placówki – opowiada s. Kornelia Jurga CSSH, której życiowe drogi złączyły się z pierwszą jadwiżanką w Ścinawie. – Mieszkałam niedaleko miasta. Od zawsze pragnęłam uczyć się gry na instrumentach. W pewnym momencie jednak przez długi czas nie mogłam znaleźć kolejnego korepetytora. Proboszcz powiedział mi, że w Ścinawie jest pewna siostra, która może mi pomóc. Tak zaczęła się moja przygoda z jadwiżankami i trwa do dzisiaj – śmieje się s. Kornelia, która posługuje obecnie jako organistka w kościele parafialnym oraz jako katechetka w tutejszej szkole podstawowej.
– W mojej rodzinnej parafii natomiast posługiwały siostry jozafatki, grekokatoliczki. Było ich bardzo dużo, mieszkały na górce. Kiedy byłam mała, bardzo lubiłam im się przyglądać, kiedy jedna po drugiej schodziły do naszego kościoła – wspomina s. Ludmiła Poręba CSSH, zakrystianka. – Pewnego dnia miałam powiedzieć mamie: „Pamiętaj, że gdy urosnę i będę duża, to nie pozwól mi na nic innego, niż bycie siostrą zakonną” – wspomina ze śmiechem s. Ludmiła, która ostatecznie nie wstąpiła do jozafatek, a jadwiżanek. – Miałam wspaniałego proboszcza, bardzo skromnego człowieka. Mieszkał biednie, chodził w połatanej sutannie. W jego ubóstwie było coś zachwycającego – wspomina. – Po zakończeniu jednej z katechez poprosił mnie, bym została chwilę dłużej. „Ty się nadajesz do zakonu, klasztoru” – powiedział. Byłam przestraszona, ale właśnie od tego momentu zaczęłam myśleć o zakonie. Ten kapłan powiedział również, że za dwa tygodnie przyjadą do miasta pewne zakonnice. Mówił o nich, że „jadwiżanki to moje koleżanki” – śmieje się s. Ludmiła. – Na spotkanie przyszłam ze znajomą. Siostry wywarły na mnie jednak miłe wrażenie. Były pogodne, miały niebieskie welony. Zaprosiły mnie do Wrocławia. Zaczęłam do nich jeździć i… zdecydowałam się zostać na zawsze – wspomina zakonnica.
Wkrótce jednak okazało się, że s. Ludmiła nie będzie jedyną osobą w rodzinie, która powiększy grono jadwiżanek. – Pewnego dnia moja mama powiedziała mi, że moja siostra nosi się z zamiarem wstąpienia do zakonu. „Tylko nie do jadwiżanek” – odpowiedziałam. Miała totalnie inny charakter. Od zawsze była typem „wybij okno”. Po prostu bałam się, że narobi mi wstydu – śmieje się s. Ludmiła, która wspomina dialog między rodzonymi siostrami: „Może pójdziesz gdzie indziej?”, „Pójdę tam, gdzie ty”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się