Z czym przeciętnemu Europejczykowi kojarzą się odległe Filipiny? Ciekawa kultura, piękne plaże, gorący klimat? A może bieda, nędza i... miłość?
Beata i Asia pojechały tam na początku czerwca w ramach wolontariatu misyjnego ojców salwatorianów. Od dwóch miesięcy codziennie rano idą na modlitwę do miejscowych sióstr. Następnie przywdziewają specjalne uniformy i ruszają do slumsów, by uczyć żyjące w skrajnym ubóstwie dzieci podstaw czytania i pisania.
– Smród panujący w slumsach był dla nas tak mocny, że – jak sądzę – bez Boga w sercu, bez wiary i misji nie wytrzymałybyśmy tam długo – mówi Joanna Mackieło, rodem z podjeleniogórskiego Jeżowa Sudeckiego. Czerwiec i lipiec to najgorętsze miesiące w tamtym rejonie świata. Upały dochodzą do 40 stopni Celsjusza, nie ma dnia bez deszczu. – Jest okropnie gorąco. Nawet wzięcie prysznica niewiele daje. Wczoraj umyłyśmy podłogę, która schła 40 minut! Panuje ogromna wilgotność. Nie było jeszcze huraganów, ale miejscowi powoli się do nich szykują – mówi Beata Sobusiak, również wolontariuszka na Filipinach.
Wyjazd dziewczyn był jednym z wielu, jakie salwatoriański wolontariat misyjny organizował w tym roku. Dla tych, którzy wyjeżdżali po raz pierwszy, celem były państwa europejskie, np. Rosja, Białoruś, Ukraina bądź Albania. Dla tych, którzy jechali po raz kolejny, do wyboru były też np. kraje afrykańskie bądź azjatyckie. Asia opowiadała „Gościowi Legnickiemu”, że początkowo wybrała Zimbabwe, ale nie do końca czuła, że to jest dobry cel tegorocznego wyjazdu. Zostawiła więc wybór miejsca przełożonym misyjnym. I wtedy przyszła prośba o pomoc z odległych Filipin. Dziewczyny zgodziły się tam pojechać. Na miejscu okazało się, że to był strzał w dziesiątkę, jednak nie dlatego, że są tam rajskie plaże i egzotyczna kultura. Wręcz przeciwnie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się