O. Szymon Chapiński OFMConv po 40 latach pracy misyjnej otrzymał niezwykły "prezent" związany z bł. o. Zbigniewem Strzałkowskim.
Maciej Dąbrowski: Słyszałem, że Ojciec jest jednym z najszczęśliwszych mieszkańców tutejszego klasztoru. Dlaczego?
O. Szymon Chapiński OFMConv: To już są ze trzy lata, jak mieszkam w Legnicy. Dostałem tu malutki pokój, ale miałem takie życie, że nigdy nie trafił mi się lepszy. Ktoś mi potem powiedział, że kiedyś zajmował go jeden z moich znajomych męczenników. Udało mi się potwierdzić tę informację i teraz mam przy wejściu karteczkę z napisem "Tu mieszkał błogosławiony o. Zbigniew Strzałkowski".
To pierwszy kontakt z Legnicą?
Oj nie, byłem tu już dużo wcześniej, bo w czasie formacji, a nawet uczyłem tu przez dwa lata w Niższym Seminarium Duchownym, w miejscu którego funkcjonuje dziś Katolickie Liceum Ogólnokształcące. Później wyjechałem i prawie 40 lat spędziłem na misjach w Ameryce Południowej. Na ogół jak ktoś wraca, to do tego miejsca, skąd wyjechał. W moim przypadku był to Kraków. Kiedyś w prywatnej rozmowie wspomniałem, że całe życie byłem daleko od moich znajomych, którzy jeszcze żyją i moich krewnych, a jak wróciłem do Polski, to się znalazłem najdalej od nich. Ktoś to usłyszał, powiedział prowincjałowi i za kilka dni okazało się, że idę do Legnicy.
Ale ta Legnica nieco za Ojcem wędrowała po świecie. W czasie misji spotykał się przecież Ojciec z o. Michałem Tomaszkiem i o. Zbigniewem Strzałkowskim. To kapłani mocno związani z Legnicą.
Tak, w tym samym czasie pracowaliśmy na misjach w Peru. Ja w Limie jako proboszcz, oni około 500 km na północ, w Pariacoto. W Limie zajmowałem się budową kościoła i domu, żeby nasza główna misja w Pariacoto miała w stolicy oparcie. Peru było wtedy bardzo scentralizowane, więc wszystkie wielkie sprawy załatwiało się tam. Stąd też wielokrotnie widywałem się z nimi w Peru.
Ta znajomość została brutalnie i szybko przerwana...
Tak, ja przyjechałem do Limy 30 stycznia 1990 roku, a ich zabili 9 sierpnia kolejnego roku. O ich śmierci dowiedziałem się już o 4.00 rano następnego dnia.
Mordercami byli działacze organizacji "Sendero Luminoso" (Świetlisty Szlak), tzw. senderyści. Dlaczego zabili ojców Michała i Zbigniewa?
Przywódcą tego ruchu rewolucyjnego był Abimael Guzmán, profesor filozofii na uniwersytecie w Ayacucho. W latach 70. i 80. zreformował tamtejszą partię komunistyczną, mianowicie przeszedł na maoizm. Wtedy chińscy komuniści uważali rosyjskich za zdrajców, bo ci mówili o pokojowym współistnieniu systemów. Maoiści uważali natomiast, że nie ma żadnego pokoju, dopóki nie zbuduje się komunizmu, ale jeśli nie da się prowadzić walki zbrojnej, to wtedy trzeba przejść na działalność ideologiczną, publicystyczną, polityczną, a do walki przystąpić wtedy, kiedy będzie można ją podjąć. Jeżeli to by kosztowało jakąś liczbę ludzkich istnień, to nie ma się co przejmować, muszą zginąć. Na początku lat 80. ogłosili militaryzację partii. Nie było to wojsko. Dokonywali sabotaży i selektywnych zabójstw ludzi, którzy narazili się partii i przeszkadzali w rozwoju rewolucji. Podjęli decyzję, że coś trzeba zrobić także w Pariacoto, dlatego że te "klechy - tak brzydko mówili o ojcach - mają tam za duży wpływ i jeżeli tak zostanie, to rewolucja nigdy się nie rozwinie".
To była na tyle silna placówka?
Tak prawdę mówiąc nie była silna, tylko obejmująca rozległy teren. W tamtej gminie mieszkało raptem kila tysięcy osób. Komuniści uważali, że rewolucja zaczyna się na wsi. Dążyli do tego, żeby szkoła nie działała i by była jedynie szkoła ludowa, gdzie się naucza marksizmu, leninizmu, maoizmu i technik prowadzenia sabotaży. A tymczasem w Pariacoto i w okolicy odbywała się katechizacja, działała szkoła. Zawsze chodziło o tę ideologię. Nie ma żadnego pokoju, aż do zbudowania komunizmu na całym świecie. "Tych klechów to trzeba się pozbyć, bo oni nauczają pokoju, a jaki pokój, jeżeli my mamy przeprowadzić wojnę wyzwoleńczą, wojnę ludową?". Ewangelia to dla nich fałszywa doktryna. Gorzej jeszcze, bo akurat w okolicy był głód. Biskup zorganizował akcję Caritasu i rozdawanie żywności. Pochodziła głównie ze Stanów Zjednoczonych, więc zarzucano, że "klechy patronują rozdawaniu ochłapów imperialistycznych, żeby odwodzić od gniewu rewolucyjnego" i to było ich motywem, dla którego przyszli i ich zabili.
Uczestniczył Ojciec w procesie beatyfikacyjnym na wszystkich jego etapach. Trwał prawie 25 lat. Dlaczego tak długo?
Proces beatyfikacyjny był przeprowadzony w trzech miejscach. Główny w diecezji Chimbote, bo tam zginęli zakonnicy. Drugi trybunał otwarto w Krakowie, a trzeci w Bergamo we Włoszech, bo stamtąd był trzeci męczennik, ks. Alessandro Dordi (o. Chapiński wyciąga opasły tom). Tutaj mam streszczenie dokumentacji procesu. Moim zadaniem było redagowanie tych dokumentów, przepisywanie i tłumaczenie, bo tak się złożyło, że język łaciński już teraz nie jest powszechnie znany, a ja po prostu to umiałem. Problemem było też udowodnienie, że byli męczennikami za wiarę. Komuniści nigdy nie mówili o walce z Kościołem, tylko z imperializmem, a "wstrętnych klechów" zabili jako "lizusy imperializmu". Komisja beatyfikacyjna więc musiała wyjaśnić, jak to rozumieć. (wyciąga kolejną księgę) Tu jest drugi dokument, już krótszy, ma ok. 200 stron i tu jest o tym, że rozważono to jeszcze raz i jednomyślnie uznano, że było to męczeństwo za wiarę. Hitlerowcy też nie mówili, że prześladowali Kościół, tak samo Stalin. Papież Franciszek załatwiał w tym czasie sprawy innych męczenników, np. Oskara Romero, arcybiskupa San Salvador. Zginął, ale z rąk prawicy, ultraprawicy i oni go zabili jako "klechę komunistę". Także mamy zabójców z jednej i drugiej strony. Papież czekał i ogłosił w tym samym dniu beatyfikację Romero i ich, na początku 2015 roku. Beatyfikowano ich 5 grudnia tego samego roku w Chimbote.
Skąd taka data wspomnienia ojców, 7 czerwca?
7 czerwca 1986 roku o. Zbigniew otrzymał we Wrocławiu święcenia prezbiteratu, a o. Michał diakonatu. Natomiast w Peru ich wspomnienie obchodzi się w dniu ich śmierci. Ja uważam, że lepiej byłoby w sierpniu. U nas to ze względów praktycznych, bo w Polsce akurat w sierpniu wszędzie są odpusty i pielgrzymki i jakoś to przechodziło bez echa. A ja mówię odwrotnie, bo jakby w takim sanktuarium jeden dzień się poświęciło ich pamięci, to by był jeszcze większy rozgłos. Ja inaczej do tego podchodzę, bo przez cały ten czas obchodziłem na miejscu rocznicę ich męczeństwa aż do beatyfikacji. Jeżeli nie biskup miejscowy, to jakiś biskup - gość przychodził. Chyba tylko dwa razy tak było, że odprawiałem ja jako przełożony tamtejszej grupy.
Jak Ojciec postrzega rozwój kultu błogosławionych męczenników w Peru i w Polsce, a szczególnie tu, w Legnicy, gdzie też znajdują się ich relikwie?
Peru ma wielu świętych, jeszcze z czasów kolonialnych, ale męczenników dotąd nie miało. Beatyfikacja zrobiła wrażenie, ale w Peru wielkiego rozgłosu nie było, jakkolwiek wpłynęła tam wyraźnie na rozwój seminarium diecezjalnego. Wydaje mi się, że w Polsce jest to bardziej odczuwalne. Oprócz Krakowa, siedziby naszej prowincji zakonnej, przyznaje się do nich Tarnów i Żywiec, bo stamtąd pochodzili. W Legnicy, z której wyjechali na misje, wspomina ich franciszkańskie Liceum, bo o. Michał był jego uczniem, a o. Zbigniew wicerektorem tutejszego Niższego Seminarium. Prawie codziennie w naszym kościele pw. św. Jana Chrzciciela jest na zakończenie Mszy św. modlitwa przez ich wstawiennictwo za prześladowanych przez terroryzm, którym patronują, gdyż sami zginęli jako ofiary terroryzmu.
Widzę, że ma tu Ojciec przed sobą liczne publikacje na temat błogosławionych. Czy którąś z nich mógłby Ojciec szczególnie polecić?
Z pamięcią jest tak, że na początku mało jest takich, którzy wiedzą, bo przy tym byli. Potem się publikuje, ludzie czytają, piszą i od czasu do czasu przychodzą, np. tutaj we wspomnienie, jak dziś. Całą sprawę dokładnie opisał godzina po godzinie Alex Cordero, który się tam urodził i zna wszystkie szczegóły. Książka ("Pasja Zbigniewa i Michała", Kraków 2018) jest dostępna w języku polskim.