Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Takie przegrywanie jest ważniejsze

Ks. Norbert Turczynowski opowiada, dlaczego zdobycie 4. miejsca na Mistrzostwach Europy Księży w Tenisie Stołowym było dla niego jak rekolekcje.

Jędrzej Rams: Pierwsza myśl osoby, która wygrała na takim turnieju?

ks. Norbert Turczynowski: Pierwsze przychodzi mi do głowy słowo: „trener”. Mam świadomość tego, co potrafiłem, albo raczej czego nie potrafiłem, gdy w 2005 r. przyszedłem na pierwszy trening do klubu w rodzinnych Polkowicach. Wcześniej grałem w piłkę nożną, ale postanowiłem zmienić dyscyplinę. Tata zapisał mnie do klubu tenisa stołowego. Trafiłem pod skrzydła trenera Sławka Słowińskiego. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego trafiło na tenis, ale ostatecznie wybór okazał się bardzo dobry. Wtedy za trening dzieci był odpowiedzialny śp. Mieczysław Banach. Pamiętam pierwsze zajęcia, podczas których stałem i niepewnie odbijałem piłeczkę. Przychodziły kolejne spotkania, godziny spędzone przy stole. Z roku na rok prawie codziennie od poniedziałku do piątku szedłem na dwie godziny na salę, a po treningach chodziłem na wieczorną Eucharystię. Grałem coraz lepiej. Zostałem wciągnięty do składu drużyny, która wtedy występowała w V lidze. Awansowaliśmy najpierw do IV, a później miałem możliwość grać także w III lidze. Dzisiaj sobie myślę, że to był na pewno efekt pracy naszych trenerów. W pewnym momencie doszło do tego, że zacząłem wygrywać z naprawdę poważnymi zawodnikami. To był czas końca liceum i zacząłem wybierać drogę życiową. Wybrałem seminarium.

I musiał Ksiądz rozstać się ze swoją pasją?

Gdy szykowałem się do seminarium, przyszedł ktoś, kto zbierał rzeczy dla biednych dzieci. Oddałem cały sprzęt sportowy. Została mi tylko rakietka. Puchary, które uzbierały mi się w ciągu tych wszystkich lat, wyczyściłem, oderwałem wszystkie tabliczki z moim nazwiskiem i zadzwoniłem do trenera Sławka. Oddałem mu wszystkie te trofea, by wręczał je później młodym tenisistom za wygranie różnych turniejów. Zamknąłem za sobą ten rozdział. Nikt mi nie kazał tego zrobić. Uważałem jednak, że decydując się na kapłaństwo, należy tak postąpić. Angażując się w kapłaństwo, chciałem zostawić wszystko za sobą.

Do czasu...

W seminarium sami mnie znaleźli. (śmiech) Na II roku seminarium przyszedł list z archidiecezji częstochowskiej, że organizują tam Mistrzostwa Polski Kleryków w Tenisie Stołowym. W naszej wspólnocie zaczęto szukać grających kleryków. Zostałem znaleziony i pojechałem. Wróciłem z wicemistrzostwem Polski. Drużynowo też bardzo dobrze się zaprezentowaliśmy. Już wtedy zostałem rozstawiony na turnieju z numerem 2. No i z tym numerem wtedy skończyłem. Później już jeździliśmy co roku. Po święceniach kapłańskich już nie brałem udziału w mistrzostwach. Aż do teraz, gdy zobaczyłem, że mistrzostwa Polski rozrosły się już do rangi mistrzostw Europy.

Wstał Ksiądz i pojechał?

No właśnie nie! Decyzja o starcie zapadła tuż przed Wielkim Postem. To dobry czas na weryfikowanie swojego życia, zwłaszcza że miałem zalecenie lekarza, by zacząć się więcej ruszać. (śmiech) Na terenie parafii, gdzie posługuję, jest klub Błękitni Krzewie Wielkie. Zacząłem tam chodzić na intensywne treningi. Mało tego – gdy przyjeżdżałem do rodzinnych Polkowic, odwiedzałem klubową halę, aby potrenować pod okiem moich trenerów Sławka Słowińskiego i Jerzego Osickiego. Bardzo wiele daje w sporcie słuchanie profesjonalnych porad, wskazówek taktycznych oraz trening techniczny. Dzięki temu udało mi się zająć w mistrzostwach 4. miejsce. Wygrałem w walce bezpośredniej z późniejszym mistrzem ks. Irkiem Gierczyckim z Opola.

Grałem z nim w latach seminaryjnych i zawsze przegrywałem. Trenerzy poświęcili mi czas i dali mi konkretne wskazówki, jak wygrywać z takimi zawodnikami. W Poznaniu wygrałem z nim 2:0! Turniej był bardzo ciężki, bo grali zawodnicy występujący niegdyś regularnie w I i II lidze! Mistrz Europy swego czasu należał do reprezentacji oraz grał z legendą polskiego tenisa Lucjanem Błaszczykiem.

Turnieje uzależniają?

W latach przed wstąpieniem do seminarium na pewno, teraz już nie. Tenis stołowy to walka o każdy centymetr blatu. Liczy się każdy ruch, ważna jest koncentracja. Trzeba się zaangażować maksymalnie. To wyzwala wielkie emocje. Ja patrzę na to w perspektywie dwóch stołów. Przy stole do tenisa walczymy o zwycięstwo. Przy stole ołtarza Jezus uczy mnie przegrywać, łamać siebie, abym mógł wygrać wszystko. Niewiele brakowało, abym zdobył 3. miejsce. Początkowo 4. miejsce może boleć, ale to było jak rekolekcje. Patrzę na to paschalnie. Czasami ból porażki jest zbawczy. Przy stole do tenisa chce się wygrywać. Zawsze. Ale przy stole ołtarza Jezus uczy przegrywać. Aby wygrać. To jest ważniejsze.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy