Najpierw był wstrząs odczuwalny w całym regionie. Potem walka o uratowanie górników. Na końcu – cud odnalezienia ostatniego z nich.
We wtorek 29 stycznia zatrzęsło w posadach kopalnią Rudna k. Polkowic. Skala Richtera wychyliła się do 4,8 stopnia, co jest wartością odpowiadającą trzęsieniu ziemi o średniej sile. Na powierzchni chybotały się budynki. Pod ziemią runęły górnicze chodniki na obszarze 1,5 km kw.
W strefie zagrożenia pracowało 32 górników na oddziałach wydobywczych G1 i G2. Kilkanaście minut później pod ziemię zaczęły zjeżdżać pierwsze zastępy ratowników górniczych. Po kolei wywoziły górników z zawalonych chodników. Wśród nich trzech poważnie rannych i jednego ciężko rannego. Pod ziemią pozostał jeszcze jeden. Sztab kryzysowy nakreślił dwie prawdopodobne lokalizacje. Do obu, torując sobie ciasny tunel własnymi rękami, przedzierali się ratownicy. Po dobie poszukiwań – cud! Odnaleziony operator maszyny górniczej sam wyszedł na spotkanie ratownikom. W regionie zapanowała powszechna radość, bo takich przypadków jest niestety mało. W tym roku podobny wstrząs na Rudnej zebrał już śmiertelne żniwo. W 2016 r. zawalenie skał na tych samych oddziałach przyniosło tragedię ośmiu rodzinom. W czwartek 31 stycznia bohaterów akcji ratunkowej odwiedził w ich siedzibie prezes Rady Ministrów. – Obok niesłychanej odwagi cechuje was także ogromny profesjonalizm. W imieniu swoim, rządu polskiego i Polaków chciałbym powiedzieć, że jestem z was dumny – mówił dzień po zakończeniu akcji ratowniczej w kopalni Rudna premier Mateusz Morawiecki. – Kiedy uświadamiam sobie, że codziennie zjeżdżacie kilkaset metrów pod ziemię, że gdy zajdzie potrzeba, ratujecie z narażeniem własnego inne życie, mogę ten wasz heroizm porównać do szarży polskiej husarii pod Kircholmem – powiedział szef polskiego rządu do ratowników z Jednostki Ratownictwa Górniczo-Hutniczego KGHM w Sobinie. Mateusz Morawiecki przyjechał na Dolny Śląsk specjalnie po to, aby spotkać się z zastępami ratowniczymi biorącymi udział w akcji poszukiwawczej z 29 na 30 stycznia. Premier dowiedział się m.in., że większość pracy w warunkach, jakie ratownicy zastają po zawale, wykonuje się ręcznie. Tak było i tym razem, o czym obszernie opowiadali mu biorący udział w akcji na Rudnej.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się