Cud na 2690 piszczałek

Barokowe organy Englera są jak mały dom na chórze bazyliki. I jak każdy dom wymagają od czasu do czasu remontu.

Przedsięwzięcie to koszt rzędu prawie 15 tys. euro, a jego pokrycia podjęła się fundacja Eriki Simon. Krzeszowskie organy to dzieło monumentalne. Można spokojnie wejść do środka po specjalnej klatce schodowej, która wiedzie przez kilka pięter. – Organy powstały ponad 300 lat temu. Po 150 latach, czyli w połowie XIX w., dokonano niewielkich zmian i remontu. Po kolejnych 150 latach, czyli w 2008 r., po generalnym remoncie powrócono do pierwotnej budowy. Dzisiaj zawiera on około 95 procent oryginalnych części. Jest tego naprawdę sporo, ponieważ jest tutaj aż 2690 piszczałek! Niektóre są drewniane, inne metalowe. Najmniejsze są wielkości długopisu, największe mają 7 m wysokości – opowiada Romuald Jała, organista krzeszowski. Konserwatorzy musieli zdemontować piszczałki, ustawić je na stelażach i wyczyścić, przeprowadzić dezynfekcję usuwającą grzyb i pleśń, wyczyścić wiatrownice i poddać je konserwacji, naprawić wentyle, wymienić uszkodzone wyprawy skórzane oraz wyczyścić i wyregulować trakturę. Potem były montaż, intonacja i strojenie sekcji. Organy trzeba poddawać czyszczeniu, ponieważ są narażone na zmiany temperatur, ciemno, wilgoć, co stanowi idealne środowisko do rozwoju grzybów niszczących drewno. Innym wrogiem jest kurz osiadający na piszczałkach. W bazylice podnosi się on nieustannie, wzbijany w powietrze przez turystów i pielgrzymów, a nawet... przez sam instrument. Na piszczałkach prędzej czy później spotyka się z wilgocią i tworzy lepką mieszankę, która twardnieje jak beton i przytyka szczeliny. Wiosną, gdy na dworze rośnie temperatura, a w bazylice ciągle jest zimno, w jej wnętrzu pojawia się wilgoć. Jest jej niekiedy tak dużo, że na klawiaturze organów można pisać palcem jak po zaparowanej szybie. To wszystko zabija instrument. Dlatego przystąpiono do jego czyszczenia. Na południowej emporze bazyliki (balkonie) stworzono prowizoryczny warsztat. Powód? Piszczałki są niezwykle plastyczne i lepiej ich nie transportować poza bazylikę. – Wystarczy źle złapać kilkumetrową piszczałkę, aby wygięła się pod swoim ciężarem. Tworzono je z stopu cyny z ołowiem. Ołów nie wpada w drgania pod wpływem przelatującego przez piszczałkę powietrza, jednak sam w sobie jest jak plastelina i łatwo ulega odkształceniu. Opatentowano więc stopy z cyną. To pozwoliło na utwardzenie piszczałek, jednak nadal nie na tyle, żeby się nie wyginały. Wiadomo, dzisiejsza technika pozwoliłaby zapewne odtworzyć piszczałkę, ale to już nie byłaby oryginalna część sprzed 300 lat, dlatego bardzo, bardzo dbaliśmy o to, by nie stuknąć, puknąć czy za mocno nie złapać ręką – mówi krzeszowski organista. Podczas czyszczenia w użyciu była tylko szmatka z wodą. Następnie każda z piszczałek wracała na swoje miejsce i tutaj zaczynał się najżmudniejszy etap – ponownego strojenia. Niektóre dźwięki zgrywano po dwie godziny, bo część głosów ma aż 800 piszczałek.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..