Jeśli choć część roślin "nie odbije" w ciągu cieplejszych dni, straty będą ogromne - załamują ręce rolnicy z terenu diecezji. Obsiane na jesieni pola zwarzył mróz.
Gdzie tej zimy śnieg nie spadł, a była to zdecydowana część Dolnego Śląska, posiane jesienią rzepak, pszenica czy jęczmień, tam nie będzie czego zbierać latem. Dla większości rolników oznacza to wyrzucone w błoto pieniądze, wydane na jesienne zasiewy. To także konieczność ponownych zasiewów, tym razem wiosennych. Przez ponad tydzień rolnicy w całej Polsce z napięciem czytali prognozy pogody, zwłaszcza te nocne. Niestety, dla wielu z nich spełniły się najgorsze oczekiwania.
- Jestem załamany. Choć na rzetelną ocenę trzeba zaczekać jeszcze kilka tygodni, to już teraz wiem, że straty spowodowane mrozem będą duże, nawet bardzo duże - mówi Andrzej Kosior z Bolesławic k. Bolesławca, który obsiał ponad 300 ha użytków. - Najgorzej jest u mnie z jęczmieniem zimowym i pszenicą zimową. Oba w niezbyt dobrej kondycji, mocno przemarznięte.
Być może w jakimś procencie odbiją, jeśli przyjdą ciepłe dni i będą miały czas się rozkrzewić. Jeśli nie, trzeba będzie ponad 300 ha obsiać jeszcze raz odmianami jarymi. A to są ogromne koszty – mówi. Na niskie temperatury najbardziej wrażliwy jest rzepak.
Jak mówi prof. dr hab. Andrzej Kotecki z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, coraz więcej rolników w Polsce kupuje do siewu odmiany nieodporne na mróz, bo są bardziej wydajne.
- Nie oznacza to, że wszystko stracone. Z danych instytutu w Poznaniu wiem, że tamtejsza pszenica odbiła mimo mrozów - informuje prof. Kotecki. Gospodarująca w Ocicach Bożena Długosz zwraca jednak uwagę, że temperatury w Wielkopolsce były wyższe niż na Dolnym Śląsku. - Jednej z nocy temperatura w okolicach Bolesławca spadła do minus 21 stopni! To oznacza dramat dla wielu naszych rolników. Tych dużych i tych małych. Większość spłaca kredyty, maszyny, nawozy. Nie wiadomo, czy będą mieli z czego zapłacić raty – mówi. I dodaje, że w razie strat spowodowanych pogodą najbardziej poszkodowani są drobni gospodarze. Oni też najrzadziej ubezpieczają zbiory.
- Znam takich osób całe mnóstwo w okolicy. Bardzo ciężko pracują, mają skrawki pola, albo dzierżawią od innych, żeby jakoś żyć. Przy 7-8 hektarach, część muszą przeznaczyć np. na truskawki. Nie stać ich, żeby kupić nasiona na całe pole. Potem sprzedają te truskawki na targowiskach w Zgorzelcu, Lubaniu czy Lwówku Śląskim. To jest dla nich jakieś zabezpieczenie, na które mogą sobie pozwolić. Bo na ubezpieczenie już nie - mówi B. Długosz.
Cały artykuł w 11. numerze "Gościa Legnickiego".