Takie pytanie zdają się zadawać ostatnie na Dolnym Śląsku wiatraki. Choć gminy szczycą się nimi w turystycznych folderach, prawie każdy jest na skraju katastrofy budowlanej. Dla kilku wiatraków zaświeciło jednak światełko nadziei...
Podobny los spotkał wnętrze wiatraka. Dziś świeci żałosną, zdewastowaną pustką, ale jest ważny dla mieszkańców Polkowic. To element niemal każdego rysunku miejscowych przedszkolaków i każdej okolicznościowej plakietki.
Polkowickiego holendra kulił od gminy na pocz. lat 90. ub. w. prywatny inwestor. Mimo obietnic nie zrobił z nim nic. Kilka lat temu gmina na powrót go odkupiła. Zabezpieczono to, co zostało do zabezpieczenia i rozpisano przetarg na zagospodarowanie holendra.
- W tej chwili wyłoniliśmy jedna ofertę, której autor przedstawił plan zabezpieczenia i zagospodarowania wiatraka na cele turystyczne. Kiedy otrzymamy od niego ostatni z trzech projektów, wybierzemy najlepszy i będziemy go realizowali - informuje Konrad kaptur, rzecznik prasowy Urzędu Gminy w Polkowicach. Jak zapewnia, gmina podchodzi do tego tematu z należytą troską.
- Wiatrak dostanie skrzydła i będzie odbudowana część mieszkalna, gdzie znajdzie się mała gastronomia i pamiątki. Myślimy też o tarasie widokowym na szczycie - dodaje.
Przy drodze wylotowej z Chojnowa w kierunku Bolesławca można zobaczyć ostatniego chyba holendra w tak pięknym stanie. To własność Edwarda Żekiecia, kiedyś górnika w kopalni „Rudna”, dziś wziętego restauratora w Jerzmanowicach. Początki tej zmiany nie były jednak łatwe.
- Wiatrak kupiliśmy w 1983 r. Dlaczego? Bo zwolnili mnie po strajku z kopalni z wilczym biletem i nie stać nas było na kupno czegoś innego - śmieje się właściciel. Po 16 latach pracy nad renowacją zniszczonego wiatraka otworzył w nim restaurację.
Przy tym udało się zachować prawie sto procent autentycznych elementów holendra, co przy szczupłych środkach i pracy zaledwie kilku osób wydaje się niemal cudem. Ale holender ocalał, a wraz z nim nadzieja na to, że znajdą się naśladowcy takiego działania. A to już ostatnia chwila na ratunek.
Koźlaki, paltraki, holendry, młyny wodne - niezwykłe przykłady XIX-wiecznej inżynierii pomału stają się białymi krukami na dolnośląskiej ziemi. Te, które ocalały, budzą podziw turystów i (coraz większą) troskę samorządów. Może dzięki temu jeszcze kilka ocaleje, by przypominać o niezwykłej, barwnej i szlachetnej historii tej ziemi. Dzięki holendrom - historii na wyciągnięcie ręki.