- Rozmawiamy i dzielę się tym czego doświadczam, ku zbudowaniu innych. To nie są bowiem moje osiągnięcia. To wszystko Boża łaska, Boża miłość, Boża wola – mówi pokutnik, który odwiedził diecezję legnicką.
Chodnikiem 100-tysięcznego miasta idzie starszy człowiek ubrany w mniszy habit. Niesie na plecach krzyż tak duży, jak on sam. Tak zauważył go jeden z moich znajomych. To był wieczór. Zaczepił go więc i zapytał skąd i dokąd zmierza. - A wędruje i modlę się za mijane miasta - odpowiedział dziwny pielgrzym. Nie, on niczego nie potrzebuje. Ma gdzie spać. Gdzie? A coś znajdzie. Byle nie padało. Nie, naprawdę nie potrzebuje jedzenia. Od 9 lat je tylko raz dziennie a w plecaku ma konserwy, które otrzymał od jakiegoś księdza w poprzednim mieście, w którym był. Znajomy umówił mnie z nim na rozmowę na rano. Przy kościele pw. św. Jana Chrzciciela, bo tam udawał się na Mszę świętą.
Gdy się z nim spotykam cieszy się, że jego przesłanie będzie rozpowszechnione. Ale prosi o pytania. Jednak po pierwszym opowieść płynie jakby sama i jedyne co trzeba, albo raczej czego nie wolno to przeszkadzać.
Mam na imię Mieczysław. Pochodzę z wsi spod Elbląga. Mam żonę i dorosłe dzieci. Prowadzę życie, które nie jest niczym szczególnym. Szczególne jest może to, że gdy pielgrzymuję w worku pokutnym z krzyżem, modlę się za mijanych ludzi.
Przygoda mojego życia zaczęła się 30 lat temu. Po głębokim dotknięciu mnie przez Pana Jezusa. Zacząłem wtedy myśleć o swojej duszy, o swoim zbawieniu. Do tamtego czasu sprawy zbawienia i myślenie o nim było, jak mogę tak powiedzieć, rozmydlone. Pierwszą sprawą był powrót do modlitwy. Później pojawiło się wielkie pragnienie życia pustelniczego. To było niemożliwe ale podjąłem ascezę. Umartwienie. Posty. Nocne modlitwy. Miałem w tym wielką radość i pokój serca. W tym czasie pojawiło się wielkie, wielkie pragnienie pomagania innym. Tak jak Jezus mnie wskrzesił z martwych, tak powstało moje pragnienie ratowania ludzi z piekła. Był to czas, gdy dowiedziałem się z objawień fatimskich o wizji piekła. To mnie bardzo, bardzo poruszyło a wręcz przeraziło, że ludzie trafiają i będą trafiać do piekła, a całą wieczność spędzą tam na torturach.
Wtedy miałem pragnienie pomagania zagubionym duchowo. W tym czasie, poczytuję sobie to jako wolę Bożą, dowiedziałem się o traktacie „O prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny” autorstwa św. Ludwika de Montfort. Po jego przeczytaniu poświęciłem się Maryi i zostałem niewolnikiem Niepokalanej. Jestem przekonany, że jest nade mną nieustanna opieka Matki Bożej i Jej prowadzenie mnie. Moja była jedynie zgoda, mówiłem: „Chcę, pragnę zbawienia ludzkich dusz. Pragnę się wyniszczać i być cały dla ciebie Jezu i Maryjo!”
Mieczysław ma jeden cel - zbawić siebie przez służbę Bogu, którą poczytuje jako bycie znakiem dla innych Jędrzej Rams /Foto Gość
Wiedziałem, że modlitwa ma swoją moc. Tak samo posty, asceza, pokuta za grzechy. Mają moc zbawczą i nawracania innych, ale to jakby dla mnie było mało. Ja chciałem więcej i chciałem bardziej docierać do serc ludzkich. Ale w jaki sposób? Myślałem, myślałem. Najpierw uszyłem worek i dałem napisy z przodu i z tyłu „Czyńcie pokutę!” I w tym worku pielgrzymowałem po miastach chyba ze dwa lata. Spotykałem wielu zagubionych ludzi. Ludzi którzy akceptowali moje zachowanie. Otwierali swoje serca pragnąc zmienić życie i wrócić do Boga. Potem myślałem „Może zrobić coś mocniejszego?” Zacząłem więc stale pielgrzymować.
Dlaczego to robię? Widzę owoce. Jestem czytelnym znakiem przekonywującym ludzi. Nie muszę nic mówić a mówię wszystko. Wielu mówiło: „to przemawia, to budzi sumienia. Choćbyś nic nie powiedział, ty swoją obecnością mówisz wszystko”. Pojawia się u nich jakaś refleksja, coś się dzieje na poziomie ich serca. Owoce moich spotkań w nimi poznamy dopiero po śmierci, w niebie ale dla mnie widoczne są małe znaki i cuda świadczące, że Bóg się posługuje takim jak ja grzesznikiem, by szukać innych grzeszników.
Gdy byłem w Koninie spotkałem młodego mężczyznę. Zadałem mu kilka podstawowych pytań: czy się modlisz, czy uczęszczasz na Mszę świętą. Nie modlił się, nie chodził do kościoła od 11 lat. Długo go prosiłem, by ze mną poszedł na Mszę. Zgodził się w końcu. Weszliśmy do kościoła. Ja uklęknąłem i całą Mszę modliłem się za niego zanurzając go w Najświętszej Krwi Chrystusa. On stał gdzieś pod chórem. Po skończonej Mszy podbiegł i z wielkim płaczem mówi: „Bracie, coś się tu dzieje, coś się tu dzieje” pokazuje na swoje serce. Płakał, rzucił mi się w ramiona. Zarzekał się, że się wyspowiada i będzie się modlił. Miałem wiele takich przykładów mocy modlitwy. Gdy błogosławiłem napotkanych młodych ludzi, jeden z nich upadł. Inna dziewczyna prosiła o modlitwę za nią, bo była zniewolona przez złego ducha. Wstała szczęśliwa i zdrowa. A modliłem się nad nią „tylko” na różańcu! Mówiłem tylko „Zdrowaś Maryjo”. Różaniec to potężna broń przeciwko demonowi!
W tym roku jest to pierwsze wyjście z domu. W drodze jestem od dwóch tygodni. Poruszam się między miastami pociągami, autokarami. W ten sposób chodzę od ponad 20 lat. Nie wiem, jak długo będę chodził. Nigdy tego nie wiem. Dopóki aura pozwoli. Najprawdopodobniej do października. Nie byłem jeszcze we wszystkich miastach w Polsce. Z Legnicy pojadę do Bolesławca, Zgorzelca, Wałbrzycha, Wrocławia, Jeleniej Góry. Idę w woli Bożej. Może tydzień, może dwa. Jest Boża zgoda z żoną. Gdy wracam żona śmieje się i pyta „to już żeś wrócił?” Trzeba było obejść jeszcze kilka miast".
Mam regułę życia. Nią żyję. Podstawą jest modlitwa, dużo modlitwy. Obowiązkowo odmawiam 5 różańców, drogę krzyżową. Koronek do Bożego Miłosierdzia to nawet nie liczę. Jem raz dziennie. Praktykuje nocne modlitwy. Wiele, wiele innych umartwień jest bardzo osobistych i raczej o nich mówić nie będę. Myślę, że nie przesadzę jeśli się przyznam, że stosuję też biczowanie. Bo to przede wszystkim pokuta nas oczyszcza z grzechów. Asceza, jakakolwiek czy to większa czy mniejsza, to wysoka poprzeczka ale ponad wysoką poprzeczką widzimy jakby więcej, jakby jaśniej, jakby Boże światło do nas docierało i oświetlało nasze myśli, byśmy jaśniej widzieli, co czynić do zbawienia. Jesteśmy wówczas w stanie oprzeć się pokusom świata. Asceza w tym bardzo pomaga. Tak to widzę.
Koniec spotkania z Mieczysławem to prezent od niego dla mnie - list z wypisanymi przymiotami pokory. I prośba. - Skieruj mnie do najbliższego kościoła - prosi mężczyzna. Nie, w katedrze był wczoraj. A sanktuarium św. Jacka? Co, cud eucharystyczny? Zna temat, bo w Sokółce już był. Oczywiście pieszo i z krzyżem. "No to z Bogiem, do zobaczenia. W niebie!"