Nasi pielgrzymi już są w Gubbio. Przed nimi tylko Asyż i wymarzony Rzym.
Ks. Grzegorz Niwczyk i Daniel Prus nadal niestrudzenie wędrują ku Rzymowi. Za sobą mają prawie 1300 km drogi przez Republikę Czeską, Niemcy, Austrię i - teraz już - Włochy. W tym momencie są na wysokości San Marino.
- W piątek powinniśmy być w Asyżu. Wówczas do Rzymu zostanie nam tylko 160 km. Planowany koniec naszej pielgrzymki to wtorek, może środa w przyszłym tygodniu - mówi "Gościowi Legnickiemu" D. Prus, który odpowiada za trasę.
Wizyta w Asyżu wiąże się w naturalny sposób z patronem jeleniogórskiej parafii, w intencji której obaj mężczyźni wyruszyli pod koniec maja z Jeleniej Góry. Jest to parafia pw. Matki Bożej Królowej Polski i św. Franciszka z Asyżu.
- Jesteśmy w szoku. Cały czas Pan Bóg jest dla nas niesamowity. Bardzo często napotykani przez nas ludzie pytają, gdzie będziemy spali czy też jedli. Mówimy prawdę, że jeszcze nie wiemy, że zdajemy się na Opatrzność. Trudno im to pojąć, a Pan Bóg naprawdę przyprowadza nas do ludzi, którzy chcą nas ugościć - mówi z malutkiego Gubbio ks. Niwczyk.
Nasza poprzednia rozmowa z pielgrzymami odbyła się, gdy ci dopiero mieli wejść do Włoch. W tym momencie są jedynie o dwa dni drogi od Asyżu i zaledwie tydzień od Rzymu. Włoska pogoda jest bardzo pobłażliwa i praktycznie nie pada. Idzie się więc dobrze. Jedynym piechurem, który pokonał na razie całą trasę, jest ks. Grzegorz. Daniel musiał wrócić na kilka dni do Polski, a wówczas zastąpiło go dwóch innych znajomych. Z tym, że oni po raz pierwszy spotkali się z pieszym pielgrzymowaniem!
Przejście przez północne Włochy Archiwum pieglrzymki "Kierunek Rzym" - Jeden z nich na koniec powiedział mi: "Wie ksiądz, co? Ja nie wiem, co ja będę teraz robił w Polsce. To było tak piękne przeżycie! Zupełnie nowe. Żal mi odjeżdżać. Nie wiem, jak się odnajdę". Drugi miał podobnie. I obiecał, że spróbuje przylecieć do Rzymu - mówi kapłan.
Przebyty dystans wzbudza zdziwienie, ale i spory szacunek u Włochów. Jeden z księży, gdy przyszli wieczorem prosić o nocleg, na wieść o przebyciu przez nich już 1300 km, dał im klucze do swojego mieszkania i pojechał dalej załatwiać jakieś ważne sprawy na mieście. Sam był kiedyś na Camino de Santiago i przeszedł... około 100 km.
- Byliśmy w szoku, bo przyjął nas z ulicy, nie sprawdził żadnych dokumentów! Otworzył swój dom, nie wiedząc, kogo gości. Z pełnym zaufaniem - nie może się do dzisiaj nadziwić ks. Grzegorz.
W partnerskim mieście Jeleniej Góry - Cervii - pątnicy niespodziewanie zostali zaproszeni na świętowanie zaślubin z morzem. Ks. Grzegorz koncelebrował Mszę św. z miejscowym biskupem, a później wypłynęli w morze, gdzie biskup wrzucił do wody poświęcony pierścień. Tradycja nakazuje pływakom rzucenie się w morze i szukanie pierścienia. Tego skutecznego połowu byli świadkiem nasi ludzie.
Piękne były też spotkania z Polakami (grupa nastolatków wracająca z obozu sportowego zaczepiła naszych pątników), policjantami (niezwykle uprzejmie pomagali wybrać bezpieczną trasę), dziennikarzami, wiernymi z włoskich parafii (zawsze chcą zrobić sobie zdjęcie z pielgrzymami!), księżmi, a nawet lekarzem, który kazał księdzu jeden dzień odpocząć.
- Nie żałuję niczego, czego doświadczyliśmy na tej trasie. Zrobił nam się, co prawda, tygodniowy poślizg, ale mam nadzieję na spotkanie z papieżem. Myślę, że się uda - mówi ks. Grzegorz.
Klimat pielgrzymowania oddaje poniższy, króciutki, co prawda, filmik, na którym widać wieczorną modlitwę naszych pątników w jednej z austriackich parafii. Na nagraniu słyszymy szmer aprobaty, który powstał po propozycji ks. Grzegorza, by wspólnie zaśpiewać słynną polską pieśń "Czarna Madonno". Można zobaczyć TUTAJ.
Jeżeli ktoś z czytelników ma intencje i chciałby prosić o modlitwę, może to zrobić poprzez specjalny formularz - TUTAJ.