O tym, co łączyło a co dzieliło powojennych osadników zasiadających przy wielkanocnym stole, i co z tego wynikło, z Barbarą Glinkowską, archeologiem, miłośniczką etnografii i historii, pracownicą Muzeum Ceramiki w Bolesławcu, rozmawia Roman Tomczak.
Roman Tomczak: Czy możemy mówić o jakiejś archaicznej, archeologicznej wręcz historii świętowania Wielkiej Nocy na naszym terenie. Czy istnieją jakieś przekazy, wykopaliska, artefakty?
Barbara Glinkowska: U nas nie, za to w okolicach Poznania archeologowie znaleźli średniowieczne pisanki kamienne i gliniane.
Nie wiem natomiast nic takich o znaleziskach na tym terenie. Źródła etnograficzne podają, że najstarsze znaleziska dotyczące Wielkanocy to właśnie zdobione jaja z X wieku.
A kiedy kończy się archeologia, a zaczyna etnografia?
Etnologia opiera swoją wiedzę na przekazach ustnych i pisanych. Archeologia na tym, co zostanie odkryte na ziemi lub pod wodą.
Etnografia jest niezwykle pomocna archeologom, choćby we właściwym zinterpretowaniu funkcji odnalezionych przedmiotów. Stąd wiemy na przykład, że na przełomie XI/XII wieku zaczęto na Dolnym Śląsku świętować Niedzielę Palmową, zniesiono także zakaz spożywania jajek. To okres oswojenia dotychczasowych zwyczajów i wprowadzenia ich w sferę sakralną. Tak, żeby na początku nie zmuszać ludzi do zupełnego zatracenia i zrezygnowania z pogańskich zwyczajów, nadając im coraz bardziej liturgiczny charakter. W ten sposób pozostało nam echo pogańskiego jajka jako symbolu Wielkiej Nocy.
Krzyże ze scenami zmartwychwstania Pańskiego. Ze zbiorów Muzeum Ceramiki w Bolesławcu
Roman Tomczak /Foto Gość
A co wiemy – z punktu widzenia etnologa czy archeologa – o zwyczajach wielkanocnych na Dolnym Śląsku sto, dwieście lat temu?
Ja nie znam takich źródeł, które by o tym mówiły. Co nie znaczy, że ich nie ma. Przeciwnie, są, ale nie było chyba jeszcze badacza, który by się nimi profesjonalnie zajął.
Wiele za to wiemy na temat powojennego osadnictwa oraz o zwyczajach, jakie pionierzy przynieśli ze sobą na Dolny Śląsk z Kresów, polski centralnej, poznańskiego czy byłej Jugosławii. Co po nich zostało? Czy nadal ostro kontrastują z pozostałymi, czy też stępiły swój regionalny akcent na skutek wymieszania z innymi?
Od jakiegoś czasu Urząd Miasta w Bolesławcu organizuje konkurs na najlepszą pracę magisterską i doktorską na temat dziejów regionu. Od kiedy jednak pracuję w Muzeum Ceramiki, czyli od ośmiu lat, nie przypominam sobie, aby któraś z nadesłanych prac dotyczyła etnografii czy etnologii. Zazwyczaj są to albo rozważania architektoniczne albo historyczne, ale bez kontekstu socjologicznego. A przecież zderzenie różnych kultur na tym terenie miało poważne skutki dla wszystkich grup, które po wojnie zasiedlały tę część Polski.
Niedawno rozmawialiśmy w pracy o tym, co u kogo podaje się na wielkanocny stół. Najbardziej znamienna była odpowiedź jednego z kolegów, który przez lata pracował w gminnym ośrodku kultury. Powiedział, że stoły wielkanocne różnych kultur niczym zasadniczym się od siebie nie różnią! Większość zwyczajów po prostu się zunifikowała. Powstał w ten sposób jakby własny, odrębny zwyczaj. Jednak trudno byłoby dziś odnaleźć we wsi zamieszkałej kiedyś przez przesiedleńców odrębnego, mocno zakorzenionego i pielęgnowanego zwyczaju czy kuchni. Jest już bardzo mało takich domów, gdzie Wielkanoc to święta, które faktycznie wyglądają tak, jak przed wojną we Lwowie czy w Poznaniu. Pozostało tylko odległe echo tamtych świąt.
Ale są jeszcze takie domy?
Są! Moja koleżanka, której przodkowie przyjechali tu z Jugosławii mówi, że ich śniadanie wielkanocne ciągle ma swoje żelazne menu: jajko ze święconki, żur, półmisek własnej roboty wędlin i chrzan. Żadnych mazurków, babek i tych wszystkich wspólnych dla całej Polski rzeczy.
Czy tracimy coś z kultury lokalnej nie pisząc prac magisterskich i rozpraw doktorskich o zanikających zwyczajach przyniesionych po wojnie na Dolny Śląsk? Czy podobne do siebie stoły wielkanocne znamionują, że coś umiera? A może przeciwnie –jesteśmy świadkami narodzin nowej, dolnośląskiej obyczajowości?
W pewnym sensie ujednolicenie to jest strata. Trzeba jednak patrzeć na to przez pryzmat zmian, które dotykają nie tylko u nas. Tak się dzieje na całym świecie. Tylko, że tutaj miało to swój odrębny powód. Powojenni osadnicy, pochodzący z różnych stron Polski i Europy, mieli odtąd żyć ze sobą po sąsiedzku. To wymagało pewnego uelastycznienia skostniałych do tej pory zwyczajów i tradycji, także wielkanocnych czy bożonarodzeniowych. Trzeba było z czegoś zrezygnować, w zamian przejmując coś od innych. Stawka była duża: symbioza, współżycie i wspólna przyszłość.