W ciągu tygodnia od premiery w trzech multipleksach w diecezji film o "Roju" obejrzało kilkanaście tysięcy osób. Niech ktoś powie, że patriotyzm to tylko moda.
Jeszcze nigdy w powojennej historii Polski młodzież nie była tak dumna z własnej historii. Podobny przykład miał miejsce chyba tylko wśród pokolenia Kolumbów.
Symbole na ubraniach, szacunek dla bohaterów walk o niepodległość, wiedza na temat własnej przeszłości. Rosnące jak grzyby po deszczu organizacje paramilitarne i grupy rekonstrukcyjne. Pojawiające się niemal w każdej gminie uroczystości patriotyczne. Ulice, place i ronda z imionami zapomnianych, wyklętych, niezłomnych.
Jeszcze do niedawna można było powiedzieć: moda. Fanaberia pokolenia bez ideałów, rozpaczliwie i po omacku szukającego oparcia dla swojego dorastania. Ale czas mijał, mijały miesiące, lata. Rocznice z postrzępionych, przeobrażały się w okrągłe. A ich przybywało - wyznawców przedwojennej zasady "Bóg, honor, ojczyzna".
Takich, co nie tylko umieją nosić na sobie symbol orła w koronie, ale także uzasadnić wybór takiego stylu życia i umiejętność przekazania go dalej. Nic dziwnego, że na premierę "Historii Roja, czyli w ziemi słychać lepiej" poszła ich rekordowa liczba.
Minął ponad tydzień, a widzów nie ubywa. Nie dlatego, że ten obraz to realizacyjny majstersztyk. Dziesiąta muza widziała lepsze filmy. Dlatego, że to od dawna zaległa opowieść, którą powinny znać wcześniejsze pokolenia. Którą była winna opowiedzieć polska kinematografia już dawno. Opowieśc na którą czekało to pokolenie, a może która na to pokolenie czekała?
Jest szansa, jest nareszcie prawdziwa szansa, żeby przekuć tę miłość do ojczyzny, ten nieznany wielu pokoleniom patriotyzm, w wartość nieprzemijającą. Kto ma to zrobić? Jak? Nikt. Nijak. Nie przeszkadzajmy jej tylko żyć.