Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Sobota z Mozartem

– Bez modlitwy nie byłoby naszych pieśni, a bez naszego śpiewania – tak pięknej modlitwy – jednym głosem zapewniają członkowie przyparafialnego zespołu.

Zaczynają od rozgrzewki, jak sportowcy. Ale oni gimnastykują te mięśnie, które tworzą ich instrumenty muzyczne, ukryte w brzuchu, gardle i ustach. Potem rozgrzane instrumenty zaczynają grać. Najpierw pojedyncze nuty, później dłuższe akordy, aby po kilkudziesięciu minutach wybuchnąć dźwiękiem gromkim i czystym. Takie rzeczy słyszy się co jakiś czas na wielkich koncertach muzyki barokowej w przepastnych bazylikach i katedrach. Albo co tydzień w... niewielkiej salce Koła Gospodyń Wiejskich w Szklarach Górnych.

Szybcy i ambitni

Chór przy parafii pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła powstał przed trzema laty. Niewielu ich było. Kilka gospodyń domowych, kilka pań zatrudnionych na różnych stanowiskach i dwóch panów. Większość z muzyką nie miała dotąd nic wspólnego. Do czasu, aż za namową Wojciecha Banacha przyszli na spotkanie chóru. I zaczęło się. To jak narkotyk – mówią dziś.

Wojciech Banach to licencjonowany student wrocławskiej Akademii Muzycznej, a już niedługo magister prowadzenia zespołów wokalnych i edukacji muzycznej. Jednak zanim jeszcze odbierze dyplom, będzie miał na koncie spory sukces. W relatywnie krótkim czasie potrafił zebrać i zgrać ze sobą ludzi w różnym wieku, różnego pochodzenia i zawodów w znakomity zespół chórzystów.

Sami o sobie mówią, że są jak rodzina. Utwierdzają ich w tym cotygodniowe spotkania, na które przychodzą z wojskową systematycznością. – Kilkugodzinne próby mijają błyskawicznie, kiedy śpiewem wielbi się Boga – mówią. W repertuarze mają nie tylko pieśni roku liturgicznego, znane z tysięcy wykonań w każdym niemal kościele w Polsce. Ich ambicje sięgają dalej. Dlatego śpiewanie dzieł Mozarta, Verdiego czy Francka to dla nich nie nowina. Oczywiście – po łacinie.

Jak na zbawienie

Najczęściej można ich posłuchać w parafialnym kościele w Szklarach Górnych, ale także w filialnym w Oborze, podczas kwest na modernizację obu świątyń albo naprawy kaplicy św. Barbary. Te koncerty lokalne to taki rozpęd, rozgrzewka przed wielkimi zamierzeniami i konkursami chórów, w których zamierzają brać udział. Kiedy? Jeszcze nie wiadomo. Może jak już znajdą dla siebie odpowiednią nazwę, bo na razie są chórem nienazwanym.

Propozycje już były, ale to tylko teoria. – Pewne jest jedno, że nazwa będzie łacińska – twierdzi jedna z chórzystek, a inne potwierdzają. Pewnie tak będzie, bo panie to zdecydowana większość w zespole. Dlaczego? – Bo panie są odważniejsze do śpiewania. I bardziej wrażliwe – śmieją się. A jednak znalazło się także dwóch odważnych i wrażliwych, którzy sobotnie przedpołudnia rezerwują dla Mozarta czy Vivaldiego. – Czekamy na tę sobotę jak na zbawienie – ktoś mówi. I mówi za wszystkich, bo ten chór to jakby ich drugi dom. Przebywanie razem przynosi im autentyczną radość. Tu się wspierają, rozumieją, pomagają sobie i dzielą troskami.

Dołącz do rodziny!

Budujące jest to, że pomimo obowiązków, pracy zawodowej i mnóstwa własnych problemów, członkowie chóru traktują swój udział w nim bardzo poważnie. Chór tworzą osoby pochodzące z różnych miejsc – z Lubina, Obory, Szklar Górnych i Dolnych czy Owczar. Ale, jak to w chórze, te różnorodności zgrywają się w tutaj w jedną, czystą nutę. Brzmiałaby donośniej, gdyby było ich więcej. Na to liczą i na nowych chórzystów czekają z otwartymi ramionami. Im więcej zgodnych tonów, im głośniejsze hymny na Bożą chwałę, tym większa w nim miłość i zrozumienie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy