Wymyślone kilka lat temu zejście gwiaździste poszczególnych grup zaczyna przynosić widzialne owoce. A ile jest tych widocznych tylko dla Boga?
Od dwudziestu pięciu lat pielgrzymi z Kotliny Jeleniogórskiej idą do Matki Bożej Częstochowskiej od progów swoich domów. To oni jako pierwsi wymyślili, że można ruszać w pielgrzymkę nie z Wrocławia, a właśnie z Jeleniej Góry. Gdy powstała diecezja legnicka, a wraz z nią i jej piesza pielgrzymka, jeleniogórzanie nadal chodzili. I tak w tym roku świętują swoje 25-lecie. Ci, którym patronuje św. Franciszek, mogą być dumni, że to z nimi chodzi ks. Kazimierz Piwowarczyk, najstarszy kapłan Pieszej Pielgrzymki Legnickiej. Gdy przed sześcioma laty rodził się pomysł, aby wszystkie grupy wychodziły ze swoich miejsc zamieszkania, przykładem była grupa z numerem drugim.
Gest i promocja
Jednym z owoców tzw. marszu gwiaździstego do Legnicy jest chociażby danie szansy pielgrzymowania przez jeden czy dwa dni osobom, które chociażby nie mają urlopu. – Przyjmowaliśmy na nocleg księży z grupy nr 5, którzy przyszli tego dnia z Nowogrodźca.
Wystarczyły dwie minuty wizyty i zdecydowaliśmy z mężem: „idziemy” – mówi Małgorzata Jancelewicz. – Chodziłam bardzo wiele lat temu z pielgrzymką wrocławską. To były niezapomniane chwile. Szczególnie ciepło wspominam księdza Stanisława Orzechowskiego, jej głównego przewodnika – dodaje pani Małgorzata idąca z mężem Dariuszem i córkami – Olą i Julką. W grupie o numerze 3 takich „odprowadzających” było wielu. – Część z tych osób to członkowie rodzin, tych, którzy idą aż na Jasną Górę. A rodzice czy znajomi chcą ich odprowadzić, idąc tylko do Chojnowa. Jest to nie tylko piękny gest, ale przede wszystkim bardzo dobra promocja pieszego pielgrzymowania – opowiada dk. Dawid Kostecki, przewodnik grupy nr 3.
Więzień też brat
Niezwykły owoc takiego pielgrzymowania w pobliżu rodzinnego domu widać w Lubaniu. Ks. Artur Węgiel, kapelan tamtejszego aresztu śledczego, zaproponował skazanym i osadzonym w tym ośrodku, przejście z Lubania do Nowogrodźca. I zdziwił się, bo bez namysłu kilku z nich od razu się zgłosiło. W ten sposób na pielgrzymkowym szlaku znalazło się aż pięciu skazanych – Remek, Tomek, Przemek, Łukasz i Marian. Wzięli ze sobą relikwie św. Jana Pawła II, które na co dzień znajdują się w ich kaplicy. Jak przyznaje Tomek, pierwszym powodem zgłoszenia się na pielgrzymkę była chęć opuszczenia zakładu. – Z drugiej strony taka wędrówka jest dobrą okazją do przemyślenia tego, co każdy z nas w życiu zrobił. Nie siedzimy przecież za niewinność. Wszyscy mówią do nas: „bracie, bracie”. To było początkowo bardzo dziwne. Pod celą nie ma „braci”, są tylko „ziomki”. Fajnie jest coś takiego usłyszeć – mówi. Osadzeni nie ukrywają, że gdyby nie wyrok, zapewne dalej nie szukaliby Boga. Tomek przyznaje, że przed odsiadką nie myślał o pielgrzymowaniu. – Nie, nie poszedłbym wówczas w pielgrzymce. Nie interesowało mnie to. Kojarzyło mi się z „moherowymi beretami”. Teraz wiem, że jest to spotkanie z Bogiem i ludźmi, którzy Go kochają. To widać po nich już na pierwszy rzut oka. Można się od nich nauczyć, że w życiu nie są najważniejsze imprezy, koledzy i zabawa, lecz wiara w Boga i dążenie do czegoś – mówi. Jest szansa, że w przyszłym roku kolejni więźniowie choć na chwilę opuszczą mury lubańskiego aresztu po to, by szukać Boga na pielgrzymkowym szlaku. Szlaku wytyczonym przed sześcioma laty.