Kto jest winien temu, że właściciele nartostrad w Karkonoszach nie zarobili? Karkonoski Park Narodowy!
Trwa spór. Z jednej strony właściciele wyciągów narciarskich, restauratorzy i hotelarze wspomagani przez burmistrza Szklarskiej Poręby. Z drugiej - Karkonoski Park Narodowy.
Ci pierwsi chcą tak zmodyfikować ustawę, żeby głazy na nartostradach położonych na terenie parku narodowego zniknęły. To znaczy - żeby mogli je usunąć, najlepiej przy pomocy dynamitu. Ci drudzy, że to niemożliwe, bo to w końcu park narodowy i jeśli głazy chcą sobie akurat tam leżeć, gdzie leżą, to nic im tego leżenia zakłócić nie może.
Ci pierwsi pokazują przykład Czech, gdzie stoki równe jak stół, mimo, że też na terenie parku narodowego. I gdzie nie trzeba robić nakładów finansowych, żeby dodatkową warstwą śniegu niwelować głazy. Ci drudzy, że taka jest akurat "głazowa" uroda naszej części Karkonoszy. To przecież część naszego narodowego dziedzictwa. Tak jak stuletnie drzewa, niedźwiedź co mocno śpi, świstak i kozica.
Na takie dictum hotelarze i właściciele wyciągów, czerwoni ze złości, postanowili działać zdecydowanie. Sejmowi skrybowie już ostrzą gęsie pióra, żeby spisać nową treść ustawy wyłączającej nartostrady spod kurateli narodowego parku. Wtedy dopiero w ruch pójdą buldożery i dynamit. I nikt już nie przeszkodzi narciarzom w równym jak stół szusowaniu po tej stronie Karkonoszy. Bo przecież klient jest najważniejszy! Klient nasz pan. Jak nie będzie równo, to klient pojedzie do Harrachova albo innego Szpindlerowego Młyna. Wszystko dla klienta.
I tylko przez przypadek te narzekania i zdecydowana postawa inicjatywy ustawodawczej pojawiły się akurat po tym sezonie, kiedy zima szerokim łukiem ominęła Karkonosze. Do tej pory nikt nie narzekał na głazy, kozice i świstaki, mimo, że te tak samo leżały, skakały i świstały, jak to robiły od setek lat.
Podobna sytuacja ma niekiedy miejsce w balecie. Jak tancerka się potknie, zaraz o to potknięcie oskarża za długą suknię, zamiast tańczyć na tyle, na ile ta suknia jej pozwala. I wtedy żąda, żeby odebrać reżyserowi prawo do wciskania jest za długiej sukni, bo ona woli ją sobie wybrać sama. Mimo, że ta od reżysera ma sto lat, pamięta czasy premiery "Jeziora Łabędziego" i jest naszym skarbem narodowym.