Emocje wokół konferencji o wyjściu Rosjan przed 20 laty dowodzą, że w Legnicy nie rozliczono się z niechlubną przeszłością.
Na kilka dni do Legnicy wrócą Rosjanie... Ale to nie będzie powrót "bratniej Armii Radzieckiej" lecz wizyta potomków wojaków spod czerwonej gwiazdy. Pretekstem do odwiedzin grodu o nazwie Легни́ца jest II Zjazd Legniczan.
Organizatorzy postanowili zorganizować zjazd dla wszystkich urodzonych w Legnicy, a mających nazwę miasta zapisaną cyrylicą. Informacje o zaproszeniu popłynęły do krajów byłego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. I czekano na odzew... Doczekano się "aż" 130 zgłoszeń zza wschodniej granicy. Czy to dużo? Raczej nie, ponieważ na początku mówiło się nawet o niebagatelnej liczbie ok. 100 tys. osób mogących mieć wpisane w dowód miasto "Легни́ца". Tak więc zgłosiło się mniej niż 0,01 proc... A co dopiero mówić o wszystkich żołnierzach, którzy między 1946 a 1993 rokiem stacjonowali nad Kaczawą! Garnizon liczył ok. 45 tys. ludzi plus rodziny oficerów. Gdy pomnożymy to razy 20 (jeżeli średnio co dwa lata wymieniali się wszyscy żołnierze), to dopiero pokazuje nam skalę, ilu obywateli ZSRR odwiedziło nasz kraj. Oczywiście, odwiedziny nie miały turystycznego charakteru. Gdy jeszcze raz wspomnimy, że przyjedzie ich 130, to teza o rzekomej miłości i tęsknocie Rosjan i b. obywateli "Sojuza" do Legnicy nie może się obronić.
Organizatorzy trochę na siłę mówią o "potrzebie i symbolu" takich spotkań, które to mają tworzyć grunt pod pojednanie między narodami. Tak naprawdę spotka się kilkudziesięciu legniczan z grupą Rosjan. I... nic. Lubimy tworzyć wygodne mity.
Z drugiej strony, środowiska prawicowe mają swoje legendy. Od kilku dni na telefony komórkowe przychodzą esemesy nawołujące, abyśmy "byli razem" w te dni. Jakby zza wschodniej granicy miało przyjechać nie 130 turystów, lecz 130 eszelonów wypchanych żołnierzami. Padają słowa, że organizatorzy zjazdu "zaprosili byłych wojskowych", a przecież tamci byli okupantami... A jak to tak godzi się pić z okupantem? Jak wiadomo, nikt nikogo nie zapraszał, a okupantem nie był Misza, który, gdy wyjeżdżał, miał lat 12. Co innego jego tatuś, lecz ten nie pojawi się w Legnicy. Kibice Zagłębia Lubin pisali list, pod którym nie chcieli się podpisać kibice Miedzi Legnica. Minął miesiąc i kibice Miedzi Legnica idą pod pomnik "Iwanów", by protestować i skandować hasła, które postulowali kibice z Lubina. Do tego zbierane są podpisy o usunięcie rzeczonego szpetnego pomnika. I... nic. A szkoda, bo to będzie świetna okazja, by pokazać zakłamanie lewicy i morderczy charakter komunizmu.
Nie idzie o słuszność protestów czy też odgrzebany słuszny postulat przeniesienia pomnika "Wdzięczności dla Armii Radzieckiej", szpecącego środek miasta. Chodzi tak naprawdę o to, że do dzisiaj miasto i jego władze nie mają zielonego pojęcia (i jeszcze chęci), by rozliczyć się z przeszłością. Ani film Waldemara Krzystka, ani spektakle Jacka Głomba nie są w stanie wypełnić luki, która istnieje na półce pod nazwą "powinność włodarzy". Nie ma muzeum Zimnej Wojny, które mogłoby stać się prawdziwym multimedialnym centrum wiedzy o powojennej Europie, i o które wnioskowali twórcy strategii miasta, i na które samorząd wyłożył ciężkie pieniądze. Włodarze nie mają cojones, aby przenieś pomnik "Iwanów" i usunąć ów symbol okupacji sowieckiej z centrum prawie 100-tysięcznego miasta w środku Europy. Legnicka Galeria Sztuki, zamiast spisywać wspomnienia członków podziemnej "Solidarności", zwołuje młodzież do szukania "ginących śladów obecności" sołdatów...
Jak widać, nie jest problemem przyjazd kilku Rosjan, lecz brak rozliczenia z przeszłością, które sprawia, że nie można usiąść do jednego stołu. A szkoda. Bo ponoć Rosjanie fajnie śpiewają...