Ekolodzy mogą dyskutować z argumentami dyrektora elektrowni Turów, ale to niczego nie zmieni. Lepiej walczyć z foliową torbą albo plastikową butelką, bo można wygrać. Dlaczego więc ekolodzy wybierają dyrektora?
Grupa aktywistów z Greenpeace wdrapała się na chłodnię kominową elektrowni Turów. Manifestowali swój sprzeciw wobec rzekomo trucicielskiej działalności zakładu. Na dowód swoich powoływali się na ekspertyzy i analizy rynku.
Dyrektor elektrowni twierdzi, że zarzuty ekologów są bezpodstawne, a zakład spełnia wyśrubowane normy ekologiczne i jest bardzo nowoczesny. Krótko mówiąc – jedni tak, drudzy siak, a przyroda albo jest truta, albo nie. No bo skąd mamy wiedzieć, kto ma rację?
Mielibyśmy taką pewność, gdyby aktywiści Greenpeace zajęli np. sklep spożywczy, fabrykę toreb foliowych albo wytwórnię baterii. Mogliby wtedy powiedzieć: „Plastikowe butelki na napoje, zamiast być sprzedawane z kaucją, milionami zalegają polskie wysypiska!”. Albo: „Miliardy foliówek pływają w oceanach, zabijając morskie stworzenia!”. Albo jeszcze inaczej: „Miliony bateryjek z rowerowych lampek rozkładają się na łąkach i w lasach!”.
Czy wtedy ktoś zarzuciłby aktywistom, że mówią nieprawdę? Czy znalazłyby się jakieś analizy, przeczące hasłom ekologów? Który dyrektor trucicielskiego zakładu miałby wtedy za sobą opinię publiczną?
Ale Greenpeace nie okupuje sklepów spożywczych, ani fabryk toreb foliowych. Dlaczego? Nie wiem. Wiem natomiast, że w wielu krajach nie można zapakować zakupów w plastikową torbę, bo ich tam zwyczajnie nie ma. Wiem, że większość sklepów spożywczy w Niemczech i Czechach przyjmuje zwrotne butelki plastikowe.
Wiem też, że nie sposób dziś w Polsce kupić zwykłego dynama do roweru, które tym różni się od bateryjki, że jest w stu procentach bardziej ekologiczne. Tylko może tego wszystkiego nie widać z wysokości chłodni kominowej?