Jakkolwiek sprzeciwy ekologów nadal towarzyszą planom budowy nowych farm wiatrowych, są one jakby coraz rzadsze i coraz słabsze. W przeciwieństwie do samych farm.
Po Chojnowie i Złotoryi, kolejna wiatrowa farma staje u progu Żarskiej Wsi. Gigantyczne turbiny na jeszcze bardziej gigantycznych nogach, odwracają głowy kierowców zdążających z lub do Zgorzelca. Ale nie o bezpieczeństwie na drogach chcę mówić. Raczej o estetyce, i o tym, że nie ma od niej ucieczki.
Teren naszej diecezji wydaje się znakomitym miejscem do postawienia kolejnych farm na turbiny wiatrowe. „Dał nam przykład Niemiec, gdzie je stawiać mamy”. Pracujące od wielu lat po drugiej stronie Nysy wiatraki na nogach, odwracają głowy polskich kierowców. Niemieccy się już przyzwyczaili. Teraz kolej na nas. Nie mamy wyjścia. Bo jakkolwiek sprzeciwy ekologów nadal towarzyszą planom budowy nowych farm wiatrowych, to są one jakby coraz rzadsze i coraz słabsze. W przeciwieństwie do samych farm. Przyjdzie się przyzwyczaić do gigantycznych wiatraków, które – tym razem słyszę – psują krajobraz.
No pewnie, że psują! I nie ma na to rady. Będą psuły krajobraz i nasze humory, dopóki ich... nie pokochamy. Wiem, że tak będzie. Wiem, bo rosnące jak grzyby po deszczu kominy fabryk, budowane niemal w każdym mieście, tam, gdzie przez setki lat monopol na dominanty architektoniczne miały wyłącznie wieże kościołów, tak samo psuły humory mieszczan w XIX w. Wiem, bo psuły powojenne humory rolników i malarzy sielskich landszaftów, wkraczające bez pardonu na pola słupy energetyczne. Wiem, że teraz będzie jeszcze gorzej, bo po zepsutych krajobrazach Sudetów czeka nas jeszcze plażowanie na Bałtykiem w cieniu obracających się śmigieł. Nie wierzycie? Lepiej się przyzwyczajajcie, bo przed cywilizacją, a raczej jej gigantycznymi zdobyczami, nie ma ucieczki.