Jedynym powodem spotkania była 30. rocznica zbrodni lubińskiej. Wśród pytań, które od zebranych usłyszał prezes Kamiński, dotyczyło jej tylko jedno.
– Po godzinie trwania demonstracji do Lubina przyjechało z Legnicy sześć nysek z zomowcami. W rynku wysiedli z samochodów, uformowali tyralierę i... zaczęli strzelać do ludzi – opisywał wydarzenia sprzed 30 lat prezes Kamiński. – Po jakimś czasie wsiedli znowu do nysek i polowali z nich na ludzi, nadal strzelając z broni długiej i krótkiej. Jak podkreślał prezes IPN, jeszcze tego samej nocy mimo prowadzonego śledztwa prokuratorskiego zaczęto zacierać ślady. Sprzątano miasto z pocisków i łusek, wstawiano wybite szyby w domach, sklepach i samochodach. Wypełniano dziury po pociskach w elewacjach budynków. Broń używaną przez zomowców sprzedano do Algierii. – Nasz stan wiedzy na ten temat od kilku lat się nie poszerzył. Wskazanie bezpośrednich sprawców jest już dziś prawie niemożliwe. Chyba że zdarzy się cud – mówił dr Kamiński. W latach stanu wojennego Dolny Śląsk był regionem o najbardziej rozwiniętych strukturach demokratycznego podziemia i największego oporu społecznego. Dość powiedzieć, że na 66 miast w Polsce, w których w tym czasie doszło do demonstracji, 16 znajduje się na Dolnym Śląsku.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się