Lubin. Z niełatwą przeszłością

Jakub Zakrawacz

publikacja 19.02.2023 19:45

Były więzień, a dziś terapeuta uzależnień i pielgrzym Bożego Miłosierdzia opowiedział w "Kociołku" świadectwo swojego życia oraz nawrócenia.

Lubin. Z niełatwą przeszłością Marek Sidło (z lewej) był gościem 94. Salezjańskiego Kociołka Kultury. Jakub Zakrawacz /Foto Gość

W piątek 17 lutego gościem 94. Salezjańskiego Kociołka Kultury był Marek Sidło, pielgrzym Bożego Miłosierdzia oraz terapeuta uzależnień.

Marek już jako dziecko nie miał łatwego życia. Jego ojciec był alkoholikiem. Zarobione przez siebie czy przez żonę pieniądze przepijał. Mimo to Bóg był dla Marka ważny, modlił się. Nie miał jednak co jeść, chodził głodny. - Zacząłem kraść. Obchodziłem sklep i zjadałem słodkie bułki. „Panie Boże, chyba to rozumiesz” – mówił. – Później zobaczyłem, że na stoisku obok stały dezodoranty, perfumy. Czemu miałbym ich nie „kupić” siostrze, dziewczynie? – Marek stopniowo przesuwał granicę i coraz bardziej oszukiwał siebie samego.

Brak poczucia bezpieczeństwa zrekompensował sobie towarzystwem. – Dobraliśmy się we trzech. Każdy z nas był w podobnej sytuacji, mieliśmy agresywnych ojców alkoholików. Umówiliśmy się, że gdyby coś się działo, np. gdyby któryś z nas był bity, to jeden stanie za drugim. To dawało nam poczucie bezpieczeństwa, którego nie mieliśmy w domu – tłumaczył.

Z czasem kradł już dla „sportu”, bo – jak wspominał – uzależnił się od wysokiej adrenaliny, ryzyka.

Lubin. Z niełatwą przeszłością   Spotkanie w sali teatralnej kościoła pw. św. Jana Bosko w Lubinie. Jakub Zakrawacz /Foto Gość

Kradnąc, miał coraz więcej pieniędzy i lepiej się ubierał. Marek został wkrótce dostrzeżony przez jednego ze starszych chuliganów na dzielnicy. – Dzieciak, ty sobie dobrze radzisz…– wspominał słowa lokalnego watażki. – Mogłem z nim się napić. Dla mnie to była wielka sprawa, czułem się szanowany. Gdy się napiłem, całe napięcie ze mnie zeszło – opowiadał. Wkrótce Marek się uzależnił i poszedł śladami taty.

Poruszyło go, gdy koleżanka siostry powiedziała, że Marek jest już jak jego ojciec i idzie tą samą ścieżką. – Te słowa mocno wbiły mi się w serce i długo za mną chodziły – wspominał. Wkrótce przestał pić. Nie był to jednak koniec jego problemów. - Pozbyłem się jednego złego ducha, a w jego miejsce wpuściłem siedem gorszych – mówił.

Wkrótce już nie tylko kradł produkty za granicą, ale stworzył własną siatkę. – Żeby kraść dla mnie jeden człowiek rzucił pracę w stoczni, kradła dla mnie nawet nauczycielka czy kierowniczka sklepu spożywczego – opowiadał. – Przeliczałem pieniądze i stawałem się coraz bardziej agresywny, nie poznawałem siebie samego. Potrafiłem skopać mojego ukochanego psa – mówił. – Zawsze powtarzałem, że nie będę jak ojciec, a stałem się dużo gorszy niż on – dodał.

Dla Marka zaczęła kraść również jego dziewczyna. Jeździła z jego kolegą. Marek wkrótce dowiedział się o zdradzie. Zaczął pić. Doszły do tego narkotyki. Nie radził sobie z tą sytuacją. – Pomyślałem sobie: nie mogę z tym żyć, nie poradzę sobie inaczej, muszę go zamordować. Zacząłem szukać tego człowieka – opowiadał. – Pamiętam, jak podszedłem do jego ojca i powiedziałem mu: „Dziś zabiję twojego syna” – wspominał mrożące krew w żyłach chwile. – W oczach tamtego człowieka widziałem smutek i bezradność. Nie robiło to na mnie wrażenia. Byłem egoistą, chciałem, by wszyscy zobaczyli moją krzywdę – wspominał.

Dalsza część artykułu na stronie drugiej

Na poszukiwania swojej ofiary Marek zabrał nóż.  Po drodze napotkał znajome twarze. – Gdy szedłem w szale, ludzie się mnie bali. „Idzie Marek, trzeba uciekać” – wspominał. Wiedzieli, że jest pod wpływem alkoholu, narkotyków i że jest bardzo niebezpieczny. Kiedy zaczęli uciekać, ktoś z nich się zaśmiał. – Myślałem, że śmieją się ze mnie – mówił. Nie wszyscy jednak uciekli. Został Marcin, kolega Marka. – To był naprawdę dobry, Boży człowiek. Nigdy dla mnie nie kradł. Potem, już z materiałów postępowania dowiedziałem się, że kiedy wszyscy uciekali, on jeden został, mówiąc: „Jak Marek się poczuje?” – opowiadał. – Wyciągnął do mnie rękę, a ja wbiłem mu nóż w serce.

Cios był śmiertelny. – Dowiedziałem się, że przed śmiercią mi przebaczył – gość salezjańskiego „Kociołka” wspominał tragiczne wydarzenia sprzed lat.

Za morderstwo Marek trafił na 12 lat do więzienia. Wkrótce któryś z osadzonych go rozpoznał. – „Znam go. To Marek ze Szczecina, dobry człowiek, morderca” – cytował. – Wiecie, tam panują zupełnie inne zasady, inny system wartości. To, co u nas jest uznawane za powód do wstydu, tam stanowi zaletę – tłumaczył w sali teatralnej lubińskiego kościoła pw. św. Jana Bosko.

W więzieniu nie było łatwo. Próbował popełnić samobójstwo. By zdobyć pozycję, szykował się nawet do kolejnego morderstwa. Wszystko zmienił sakrament pokuty, na który zdecydował się niemal w ostatnim momencie. – Gdy usłyszałem formułę rozgrzeszenia, wszystko się zmieniło – opowiadał. Marek się nawrócił. Pochłaniał Biblię i książki religijne, prosił o zeszyty, by zapisać wszystkie słowa wypowiedziane przez Jezusa i nauczyć się ich na pamięć.

Za deklaracja wiary poszły czyny. Gdy zaczął organizować mityngi w więzieniach, został znienawidzony. Trafiał do najgorszych cel, często z osobami, które rozprowadzały narkotyki. – To w zakładach karnych istna plaga. Czasem do więzień trafiają osoby „czyste”, a wychodzą uzależnione od narkotyków – mówił.

Wiele razy dealerzy próbowali zrobić mu krzywdę, grozili. Bóg jednak zawsze go ratował. Pewnego dnia pomoc przyszła niemal w ostatnim momencie, po odmówieniu Koronki do Bożego Miłosierdzia o godz. 15. – Wstawaj, zostajesz przeniesiony do innej celi – wspominał słowa klawisza.

Pewnego dnia w tym samym więzieniu, co on, znalazł się… mężczyzna, z którym kiedyś zdradzała go jego dziewczyna. – Był większy, miał duży szacunek w więzieniu. Nikt jednak nie wiedział, dlaczego, nawet w lecie, na spacerach nosi bluzę z kapturem i zakłada go głęboko na oczy. Ja wiedziałem – wspominał.  

Marek postanowił do niego podejść. Mężczyzna cały się trząsł. – Przepraszam, wybacz mi – usłyszał od przerażonego. – Nie, to ty mi wybacz – opowiedział Marek, który zaoferował mężczyźnie pomoc. – Na początku trudno było mi znosić jego obecność. Czułem się jak zdradzony przyjaciel z piosenki Krzysztofa Krawczyka. Wkrótce jednak Pan Bóg zaczął mi pokazywać, że sam wciągnąłem go w bagno. Przed pierwszymi kradzieżami odczuwał strach. „Pomogłem” mu radami: „Nie bój się, tylko się napij, przejdzie” – wspominał.   

Kiedyś jeden ze strażników więzienia zwrócił uwagę na wiszącą na ścianie własnoręcznie napisaną przez Marka modlitwę. Okazało się, że strażnik należy do Odnowy w Duchu Świętym. „Słuchaj, w tym więzieniu jest jeszcze ktoś, kto wierzy w Boga!” – strażnik mówił o Wojtku, byłym gangsterze, „pruszkowiaku”. Mężczyźni spotkali się. Do więzienia przychodził również Leszek Podolecki, terapeuta uzależnień, założyciel Instytutu Świętego Alberta opiekujący się byłymi więźniami i bezdomnymi; twórca Sodalicji Dobrego Łotra. Leszek skupił byłych więźniów i tak powstała wspólnota Pielgrzymów Bożego Miłosierdzia, która wkrótce zaczęła przemierzać świat dla Boga, innych ludzi oraz dla siebie samych.

W trakcie spotkania M. Sidło opowiadał o pielgrzymkach, o trudach niełatwej drogi, gdy „jeden brat drugiemu próbuje wyciągać drzazgę z oka”. O wspaniałych momentach zostawienia wszystkiego w rękach Najwyższego, o lekcjach zaufania i wskazówkach z nieba.


Historię Marka Sidło można było poznać m.in. dzięki programowi „Ocaleni” czy współtworzonemu przez byłych więźniów piśmie „Dobry Łotr”, które trafia do zakładów karnych w całej Polsce. Mężczyzna pomaga dziś jako terapeuta uzależnień. Należy m.in., obok Romana Zięby, do Pielgrzymów Bożego Miłosierdzia (zmagania i wędrówki można śledzić m.in. na fanpage „Idzie człowiek”).