Wojna z narodem

Roman Tomczak

publikacja 13.12.2015 09:43

34 lata temu władze PRL wprowadziły stan wojenny w Polsce. Dolny Śląsk stał się twierdzą podziemnej "Solidarności". Niemal w każdym większym mieście wybuchły strajki.

Wojna z narodem Żołnierze mieli przy sobie broń i ostrą amunicję. Wojsko wyszło na ulice przeciwko własnemu narodowi Roman Tomczak /Foto Gość

Wprowadzenie stanu wojennego na terytorium Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, milionom jej obywateli przewróciło świat wartości do góry nogami. Tamten niedzielny poranek, naznaczony we wspomnieniach generałem mówiącym bez przerwy z telewizora, miał być początkiem „przywracania normalności i bezwzględnej walki z bezprawiem i anarchią”.

Tych rzekomych zadymiarzy i anarchistów dużo było zwłaszcza na Dolnym Śląsku. Tu ulokowane były jedne z największych w kraju zakładów przemysłowych. Tu działały duże i prężne środowiska „Solidarności”, bezwzględnie sprowadzone do podziemia przez dekret o stanie wojennym.

Niemal od pierwszego dnia stanu wojennego w wielu zakładach pracy ogłoszono strajki okupacyjne. Najwięcej w kopalniach miedzi. Strajkowały kopalnie Lubin, Polkowice i Rudna. Stanęły obie huty miedzi - w Legnicy i Głogowie. Strajkowały także zakłady pracy w Jeleniej Górze i Bolesławcu.

Na mocy dekretu o stanie wojennym aresztowano tysiące działaczy "Solidarności" dolnośląskiej.  Ludzie gromadzili się w kościołach. Modlono się w intencji wolnej ojczyzny i strajkujących. Strajkującym, internowanym, ich rodzinom i bliskim pomagali księża. Na bramach kopalń pojawiły się obrazy Matki Boskiej i Jana Pawła II.

Na ulicach żołnierze i milicjanci wprowadzali atmosferę terroru i niepewności. Krajowa trójką sunęły kolumny czołgów. Od 6 rano do 22 obowiązywała godzina milicyjna. Pod groźbą aresztowania ludzie po nocach słuchali Radia Wolna Europa. Nikt nie wiedział ani kiedy, ani jak się to wszystko skończy...