O opowieści o Olivierze, dziwnych rysunkach na drzewach oraz o pielgrzymce z Antonim Alchimowiczem i jego córką Igą rozmawia Jędrzej Rams.
Po spotkaniu z Olivierem pozostało pamiątkowe zdjęcie, które z dumą pokazują giebułtowscy pielgrzymi
Jędrzej Rams /Foto Gość
Jędrzej Rams: Komisja konkursu organizowanego przez europosła Kazimierza Ujazdowskiego uznała, że wasza praca jest najlepsza. O czym ona była?
Antoni Alchimowicz: Był to opis spotkania z Olivierem Pieczonką. Spotkaliśmy go po dojściu do Santiago de Compostela, kiedy ruszyliśmy w kierunku Przylądka Fisterra. To był pierwszy postój za Santiago. Usiedliśmy na odpoczynek, a on przechodził i jakoś nas zaczepił… Iga Alchimowicz: Usłyszał jak rozmawiamy i zapytał: Polacy? Powiedział to tak czystą polszczyzną, że myśleliśmy, iż to Polak. Ale nie, od razu przeszedł na angielski. Opowiedział nam swoją historię. Pochodzi z Francji, ale jego rodzice byli Polakami. Dość szybko umarli i trafił do rodziny zastępczej. Po wielu latach przeróżnych zajęć od Gwatemali przez Brazylię, usłyszał we śnie nakaz „idź i pielgrzymuj”. I tak ruszył kilka lat temu. Pielgrzymuje do dzisiaj po sanktuariach Europy. Był nawet w Polsce, gdzie odszukał swoją rodzinę.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.