Rozmowa z ks. Michałem Gołębiem, ratownikiem GOPR, o wyprawie na Naga Parbat i późniejszym hejcie w internecie.
A ci, co zostają… ich rodziny, przyjaciele?
Wspinający się pamięta, że każda górska droga ma dwa kierunki: w górę – do szczytu, i w dół – do domu, bliskich i przyjaciół, do codziennych obowiązków. To ta sama droga! Zawsze jest tak, że większa tęsknota „ciągnie” w kierunku domu, ale nieraz trudno oprzeć się tajemniczemu „wołaniu” szczytu. Tego nie zrozumie chyba nikt, dla kogo góry nie są prawdziwą miłością.
Dla rodzin alpinistów, zupełnie podstawową prawdą jest to, by w rodzinie nauczyć się żyć nie tylko z bliską mi osobą, ale i z jej pasją. Istnieje oczywiście strach i obawa, że pasja ta może skończyć się tragicznie. Gdy jednak dociera się do poziomu akceptacji takiego sposobu życia i aktywności, rodzi się w człowieku potrzeba piękniejszego przeżywania czasu, który jest dany, doceniania każdej chwili. Wbrew pozorom, takie życie dla wszystkich staje się pełniejsze i piękniejsze. Oczywiście nie umniejsza to bólu po stracie bliskiej osoby, ale pomaga po pewnym czasie, poradzić sobie z doznaną stratą.
Dlaczego ludzie chodzą w góry, dlaczego podejmują ryzyko?
Są różne odpowiedzi na to pytanie. Najbardziej zwięzły był George L. Mallory, który stwierdził, że „idę w góry – bo są”. Swoją pasję przypłacił życiem na Mont Evereście. Pisał: „Mont Everest, oto Mont Blanc podniesiony do kwadratu i to jeszcze pomnożony przez niewiadomą”, a do ukochanej żony: „Kochana, to wszystko razem jest tak bardzo olśniewające, że nawet nie umiem Ci opisać, jak bardzo mocno owładnęła mną perspektywa zdobycia tej góry! A jakie to wszystko piękne” – a więc z powodu zachwytu.
W. Rutkiewicz mówiła: „To prawda, jest tam pięknie, ale czasami bywa też okrutnie” – tu nie tylko zachwyt, ale też i świadomość zagrożenia.
Ks. Walenty Gadowski, taternik, twórca szlaku „Orlej Perci” w Tatrach pisał: „Chwile spędzone w górach wznoszą człowieka ponad troski życia powszedniego, ukazują mu stosunki ludzkie jakby gdzieś znad obłocznej, orlej perspektywy, koją wzruszenia duszy, czynią każdego lepszym, szlachetniejszym” – góry uszlachetniają.
I by nie zabrakło nadprzyrodzonej motywacji: Achille Ratti (Pius XI) zanim został wybrany papieżem, jako alpinista pisał: „W wysokich górach, jak w niewielu innych częściach stworzenia, tak wspaniale objawia się potęga, majestat, piękno Boga i Jego przewidująca mądrość. Nie ma zatem nic bardziej stosownego i słusznego, jak złączyć uczucie i praktykowanie religii z umiłowaniem gór”. A Jan Paweł II: „Góry są wyrazistym symbolem wędrówki ducha, powołanego, aby wznosić się z ziemi ku niebu, ku spotkaniu z Bogiem”.
Odpowiedzi na pytanie dlaczego ludzie chodzą w góry są różne, każdy szuka motywacji dla siebie, pamiętając, że bez względu na „jakość piękna” pociągającego w górach, istnieje w nich także zapisane ryzyko.
Jest ksiądz także ratownikiem górskim. Jakie są szanse powodzenia akcji ratowniczej w górach wysokich?
Trzeba pamiętać, że jestem ratownikiem w Karkonoszach, a to góry zdecydowanie niższe od tych najwyższych.
Wanda Rutkiewicz, himalaistka komentowała kiedyś realne szanse powodzenia akcji ratowniczej w górach wysokich. Tam, ostatecznie nikt nikomu nie jest w stanie pomóc, nie może wziąć go na plecy i znieść na dół. Może jedynie zmobilizować tego, który potrzebuje pomocy, by sięgnął do swoich rezerw. Może stworzyć mu złudne poczucie bezpieczeństwa, przywrócić mu wiarę we własne siły, zachęcić do dalszego działania. Do walki o życie.
Wobec tej sytuacji, która wydarzyła się na Nanga Parbat, pytanie o „ewentualne szanse” sprowadzają się do jednej odpowiedzi: „szansę przeżycia miał tylko ten, kto potrafił zejść o własnych siłach”. Pozostaje podziwiać tych, którzy podjęli się heroicznej próby ratowania zaginionych. Postąpili bowiem w myśl tego, co przyswoił sobie każdy ratownik górski, a co lapidarnie ujęła w prostym zdaniu Grażyna Woysznis-Terlikowska: ”… iść na ratunek – to znaczy wyczerpać wszystkie możliwości, to znaczy nie odstępować nie tylko wtedy, kiedy jest nadzieja, ale nawet wtedy, gdy istnieje choćby cień cienia nadziei…”.
Pod informacjami o śmierci Tomasza Mackiewicza przetaczała się fala negatywnych komentarzy. Jak do nich podchodzić?
Z rezerwą i modlitwą… Każdy ma prawo wyrazić swoją opinię. Skoro ktoś pisze…, to znaczy, że nie przeszedł obok tej informacji obojętnie. Byli tacy, którzy solidaryzowali się z tymi, którzy walczyli o życie Tomka, zapewniali o modlitwie i dodawali otuchy ciepłym słowem. Zachwycali tym, co Jan Paweł II nazywał „wyobraźnią miłosierdzia”. Ale byli także ci, którzy wyrażali swoje, nieraz mało wyważone opinie. Nie można oceniać gór, szczególnie gór wysokich, ludzkiej tragedii, walki o życie innych w ekstremalnych warunkach, z pozycji kanapy, w ciepłych kapciach, z herbatą w ręku. Władysław Krygowski pisał, że „do gór trzeba dorastać, a nie góry obniżać do siebie”. Jeśli nie mogę, z różnych przyczyn, „dorosnąć do gór”, zrozumieć pasji ich zdobywania, to powinienem jak najdalej odsunąć od siebie pokusę ich „obniżania do siebie”, przez hejterski komentarz w sieci. Św. Paweł pisał: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść” (1Kor 6,12). Hejt nikomu korzyści nie przynosi.
We właściwym czasie, wszystko to, co się stało zostanie obiektywnie ocenione, po to, by wyciągnąć wnioski na przyszłość. Nawet jeśli ostatecznie sentencja sprowadzi się do stwierdzenia Anny Czerwińskiej, że „znajomość gór polega na umiejętności odwrotu”.
Co pozostanie na „zaduszkowy” listopadowy wieczór?
Znowu będziemy wsłuchiwać się w górskie wypominki. Imiona, nazwiska tych, którzy „z gór odeszli do wieczności”, którzy prowadzili nas w góry, własnym przykładem zachęcali do wędrówki w góry. Tym razem my wskażemy im naszą modlitwą niebo i polecimy ich niebiańskim orędownikom.
A Tomasz Mackiewicz, jak wielu innych z wspominkowej kart, powie to, co jest wspinaczkowym powiedzeniem, bogatym w swej wieloznaczności: „Nie należę już do świata tam na dole...”
--------
W galerii (TUTAJ) zdjęcia z wypominek za ludzi gór w Sokolikach w Rudawach Janowickich (Dolny Śląsk).